TEKSTY
powrót do wyboru TEKSTÓW
Barbara Lekarczyk-Cisek • 9 maja 2017
Ewa Rossano – jedyna polska artystka zaproszona do UNESCO.
Wywiad
https://niezlasztuka.net/o-sztuce/ewa-rossano-jedyna-polska-artystka-zaproszona-do-unesco/
Ewa Rossano urodziła się w 1973 r. we Wrocławiu.
Artystka studiowała malarstwo we wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie obroniła dyplom w pracowni
Prof. Andrzeja Klimczaka-Dobrzanieckiego, natomiast dyplom z rzeźby uzyskała w Ecole Supérieur des Art Décoratifs w Strasburgu. Studiowała także w Bazalel Academy of Art w Jerozolimie.
Kompozycje artystki są połączeniem brązu ze szkłem, które mimo pozornej odmienności, tworzą harmonijną całoś.
Barbara Lekarczyk-Cisek: Jest Pani, mimo młodego wieku, uznaną w świecie artystką, o czym świadczy zaproszenie na Międzynarodową Wystawę UNESCO. Porozmawiajmy o Pani drodze artystycznej wiodącej do tych sukcesów. Skąd czerpie Pani inspiracje do swojej sztuki?
Ewa Rossano: Mnie bardzo inspirują ludzie – z nich czerpię najwięcej. Począwszy od modela w pracowni, przyjaciół, osób bardziej lub mniej mi znanych, po tych, o których nie wiem nic i mogę ich sobie tylko wyobrazić, skonstruować, wymyślić. Może to trochę tak, jak z pisaniem książki lub opowiadania, gdzie nagromadzone są pewne informacje, przekazana jakaś atmosfera, opisana główna postać, jednak nie do końca wszystko jest dopowiedziane.
Pragnę, aby moje rzeźby były „otwarte”, aby każdy mógł dodać im coś z siebie, ze swoich myśli, uczuć. Aby móc oderwać się na chwilę od codzienności i wejść w ten inny świat, bo wierzę, że ten inny świat jest w nas samych. W każdym z nas. To ta nasza duchowość. Potem, w procesie twórczym, ulega to znacznemu przetworzeniu, jednak pozostaje to ”coś” – owa emocja, która przepływa NASTĘPNIE przez moje ręce. Czasami, po latach, spotykam kogoś, kto kiedyś kupił lub zobaczył na na wystawie moją pracę i dzieli się ze mną jakimś związanym z nią przeżyciem. I to jest najpiękniejsze – owa wymiana, która następuje między nami. Ostatnio jeden z moich znajomych wyjeżdżał do pracy w Chinach i wyznał mi, że jedyną rzeczą, którą wziął z domu, była moja rzeźba…Chyba nie ma większego prezentu dla artysty, jak fakt, ze jego dzieło jest swojego rodzaju zwierciadłem dla innej osoby.
To wspaniałe uczucie wiedzieć, że wytwory naszych rąk są dla kogoś do tego stopnia cenne! A wracając do inspiracji, to czy tworząc postać Angelusa Silesiusa czytała Pani jego mistyczne wiersze?
O, tak! Czytałam już wcześniej te piękne mistyczne wiersze Angelusa i były one dla mnie prawdziwym odkryciem, bo wcześniej o nim nie słyszałam. Na początku powstała statuetka Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS. Szklane skrzydło wychodzi tam z serca, jest przeźroczyste i symbolizuje naszą duchowość. Każdy człowiek jest sumą tych dwóch elementów: ciała i duszy, a także wielu innych sprzecznych składników. Kiedy zaproponowano mi zrobienie dużej rzeźby, byłam zaskoczona i jednocześnie bardzo szczęśliwa. Na dodatek mogłam wybrać fragment jego wiersza, który znalazł się na pomniku: „Do nieba patrzysz w górę, a nie spojrzysz w siebie. Nie znajdzie Boga, kto go szuka tylko w niebie”.
Zaskoczeniem, a zarazem impulsem do refleksji był także fakt, że Angelus studiował i mieszkał w mieście, które jest obecnie moim – w Strasburgu. Niektórzy żartują, że Angelus ma twarz mojego męża, a Dziewczyna (Planeta) – córki (śmiech).
Jednak Pani artystyczna przygoda zaczęła się od malarstwa. Jak to się stało?
Moja droga do malarstwa nie była typowa. Nie mam w rodzinie artystów, bardziej byłam związana z teatrem, pantomimą i tańcem, ale nie łączyłam z tym swojej przyszłości. Było to wprawdzie przepiękne doświadczenie, ale czułam, że to jednak nie dla mnie. Moim najskrytszym marzeniem było zostać artystą. Dopiero po wielu latach zdałam sobie sprawę, że w dzieciństwie wszystkie moje zabawki robiłam sama i że bawiłam się tylko plasteliną. Zdałam po maturze na historię, ale zamiast studiować, pojechałam do Anglii szlifować język i tam bardzo szybko zdecydowałam się na studia malarskie. Wróciłam do Polski i wprawdzie nie dostałam się na ASP (wówczas PWSSP)za pierwszym razem, bo nie miałam gotowych prac do pokazania, to udało się po roku.
Czy na ASP miała Pani swoich mistrzów?
Na I roku studiowałam u prof. Grzegorza Zyndwalewicza – wspaniałego człowieka i artysty, dzięki któremu mogłam się odnaleźć w tym świecie. Potem wybrałam pracownię prof. Andrzeja Klimczaka-Dobrzynieckiego, który jest wspaniałą, silną osobowością i do tej pory marzę, aby mieć choć jeden jego obraz.
Po II roku studiów, choć były bardzo interesujące, zapragnęłam jakiejś zmiany. Taki już mam charakter, że nie tylko nie boję się zmian, ale wręcz ich potrzebuję. Marzyłam, żeby gdzieś pojechać i wówczas ktoś powiedział, że można złożyć swój projekt na studia do Strasburga. Potraktowałam to jako przygodę, nawet specjalnie nie myśląc, że się uda i… zostałam przyjęta. Nie znałam języka francuskiego a Francuzi z kolei niezbyt dobrze mówią po angielsku. Pierwszy rok był więc bardzo trudny. Właśnie wtedy zaczęłam rzeźbić. Tam jest zupełnie inny system nauczania – w ciągu roku trzeba zrobić „zaliczenie” z dziewięciu pracowni. Strasburska uczelnia była bardziej konceptualna w porównaniu z ówczesną Wrocławską PWSSP – trzeba było dużo mówić, a tymczasem ja „mówię” rękami (śmiech). Dopuszczam raczej do głosu emocje.
A jak się zaczęło rzeźbienie?
Mieliśmy dostęp do odlewni, do brązu, do szkła, ale do tej ostatniej pracowni trudno było się dostać. Na moje usilne prośby pani profesor poleciła mi, abym rozbiła młotkiem leżący w stertach gruz po wypalonych formach. Potem miałam go zmielić i przesiać przez sita. Musiałam przygotować dwa wiadra tego gruzu, aby uzyskać formę. To był prawdziwy horror! Dopiero potem zobaczyłam, że studenci biorą gips z worków, a nie „z odzysku” i zrozumiałam, że profesor chciała w ten sposób sprawdzić moją determinację. Teraz uważam, że to było wspaniałe i mądre. Potem bardzo szybko nauczyłam się łączyć szkło z brązem.
Czuje się Pani bardziej rzeźbiarką czy malarką?
Nie umiem na to jednoznacznie odpowiedzieć. To tak jak z byciem dwujęzycznym. Niekiedy pragnę coś wyrazić przez kolor, ale są i takie pomysły, które mogę oddać tylko w rzeźbie.
Można by zaryzykować stwierdzenie, że Pani rzeźby są malarskie. Skąd takie wrażenie?
Tak istotnie jest i przez to są trochę inne od typowych rzeźb. Łączenie materiałów trwałych z nietrwałymi jest czymś w rodzaju podróży – z różnymi jej etapami. Zaczynam zwykle od kryształu, rzeźbię w wosku, a potem zamykam to w formie, którą podgrzewam. W ten sposób tracę oryginał z wosku i zostaje tylko miejsce, będące odzwierciedleniem tego, co wyrzeźbiłam. Kawałki kryształów powoli topią się w piecu i nie można zobaczyć, jak to wygląda. Gdy wyjmuję rzeźbę z pieca po dwóch-trzech tygodniach, najpierw muszę rozbić formę i to, co objawia się moim oczom, dla mnie samej jest niezwykłą niespodzianką, rodzajem przygody. To nie może się znudzić! Bardzo lubię tę technikę.
Czy przed przystąpieniem do pracy szczegółowo ją Pani planuje i czy zdarzają się odstępstwa od tych planów?
Tak, planuję pracę, ale w trakcie tworzenia poddaję się wenie twórczej. Otwierają się wtedy w mojej wyobraźni jakby okna, które prowadzą do innego świata, wyzwalają pomysły. Jednak nie zawsze pozwalam sobie na otwarcie takiego okna, bo obawiam się nadmiaru wrażeń. Na ogół nie waham się, aby coś zmienić. Ostatnio mam pewien pomysł z królową Marią Antoniną, bo nurtuje mnie jej życie. To jest akurat bardzo duże okno. Interesują mnie też bardzo listy apostolskie i choć na razie nie wiem jeszcze, co chciałabym z nimi zrobić, ale czuję, że coś we mnie rośnie. Tak jest z większością inspiracji w moim przypadku: coś rośnie, zaczyna pączkować i w pewnym momencie „wychodzi” rękami (śmiech).
Wnoszę z tego, że strasburski konceptualizm nie zaszkodził Pani ani nie zmienił, skoro tworzy ciągle pod wpływem tajemniczych impulsów.
Tak rzeczywiście jest, w taki sposób „urodziła się” rzeźba Dziewczyna (Planeta). Pierwsza z nich została wybrana przez Parlament Europejski – jako Nagroda Człowieczeństwa, ale zanim to się stało, pomysł zrodził się podczas rozmowy z mamą, w jakiś zupełnie naturalny sposób. To jest jakby przedłużenie mnie samej. Stale wożę ze sobą wosk, bo moje ręce muszą coś robić. Zresztą wszystko, co robię, jest nierozerwalnie związane z życiem. Czasami marzę, aby gdzieś pojechać i mieć czas tylko dla siebie, ale na razie jakoś nie potrzebuję tego osobnego czasu.
Czy ważna jest dla Pani świadomość, że ludzie obcują z Pani sztuką, oglądają ją, nawiązują kontakt?
Jakoś tak się szczęśliwie składa, że dużo pracuję, przychodzi mi to naturalnie i choć mam liczną rodzinę to udaje mi się pogodzić te dwa światy. Wystawiałam swoje prace nie tylko w UNESCO, Parlamencie Europejskim czy innych prestiżowych miejscach, ale zawsze szukałam przestrzeni, gdzie mogłabym zaprezentować swoje prace szerokiej publiczności, a nie tylko wybranej grupie ludzi. Miałam nawet wystawę w aptece czy na ulicy! Uważam, że to jest ważne, gdy człowiek pragnie coś przekazać ludziom, którzy sądzą, że nie mają nic wspólnego ze sztuką. Wierzę, że wszyscy mamy w sobie wrażliwość na piękno i że ono nas wypełnia. Jednak jest bardzo wiele osób, które w siebie nie wierzą, ja także taka byłam. Poza tym po tygodniach samotnej pracy pragnę spotkać ludzi i o czymś im opowiedzieć, np. o Polsce, o Wrocławiu… To jak pieśń, którą skomponowałam i chcę komuś zaśpiewać.
A jakie są Pani wrażenia z wystawy UNESCO?
UNESCO było zawsze moim marzeniem, bo jestem pełna podziwu dla tego, co ta instytucja robi dla świata. Kiedy zaproponowano mi tę wystawę, trudno mi było na początku w to uwierzyć. To było jak piękny sen, który się ziścił. W dodatku poznałam tam artystów, których w innych okolicznościach nigdy bym nie spotkała. Wydaje mi się, że te spotkania, zwłaszcza z artystą z Chin i z kobietą z Wysp Cooka, z którą się zaprzyjaźniłam, to było najważniejsze przeżycie. Kiedy wyobraziłam sobie miejsce, w którym powstały jej prace zainspirowane egzotycznymi owocami, których nie znam, to zrozumiałam, jak wiele jest jeszcze rzeczy do odkrycia. Ten „odcisk” sztuki tak odległej skojarzył mi się z jaskinią Lascaux. Dwa tygodnie w UNESCO pokazały mi przede wszystkim, że sztuka rodzi się wszędzie. A spotkać artystów z tak oddalonych od nas miejsc i widzieć, co stworzyli w zakątkach kuli ziemskiej, o których nic nie wiemy (lub wiemy wstydliwie mało), to jak piękna pieśń na cześć ludzkości! Ziemia jest wielką grotą Lascaux!
Nad czym Pani pracuje obecnie?
Aktualnie pracuję nad projektem będącym połączeniem muzyki i sztuk plastycznych. Część kompozycji ma związek z wodą, a część – z tańcem, do którego wykonałam rzeźby. Poza podświetlonymi rzeźbami, spektakl tworzą także filmy wideo artu. To dla mnie nowy, inspirujący rodzaj artystycznego doświadczenia.
Dziękuję za rozmowę.