TEKSTY

powrót do wyboru TEKSTÓW

Zofia Gebhard

U Ewy Rossano

Jest dwujęzyczna na wielu poziomach. Począwszy od tego, że polsko-francuska i rzeźbiarsko-malarska. A dalej, że jej twórczość bazuje na zderzaniu, a może raczej na dialogu przeciwieństw – materii, emocji, refleksji…

Malarstwo studiowała we Wrocławiu, rzeźbę w Strasbourgu. To tam poznała proces odlewu brązu na wosk tracony i proces wytopu szkła metodą pâte de verre. Zafascynowana, urzeczona alchemią tych technologii pozostała im wierna, a połączenie brązu i szkła stało się jej ulubionym sposobem wypowiedzi.

Mówi, że ma nomadyczną duszę i może zamieszkać gdziekolwiek, na jakikolwiek czas. Co już się zdarzało – w Jerozolimie, Galilei, Londynie… I nie jest dla niej problemem bezustanne przemieszczanie się między Strasbourgiem, gdzie ma dom a Wrocławiem, gdzie ma pracownię. Myślę, że w tym wędrownym trybie życia, jaki prowadzi, powolność, nawet pewna medytacyjność procesu rzeźbiarskiego, jaki wybrała, stanowi – poprzez konieczność zatrzymania się – punkt oparcia. Nawet jeśli ona za oparcie uważa ruch. I ten paradoks wpisuje, przenosi w niepojęty sposób na swoje rzeźby – bo chociaż są one nieruchome, wiele z nich opowiada o ruchu właśnie, na progu którego zostały zatrzymane, jakby zaklęte, a przez to odrealnione. I tak oto stoją: kobiece figurki w ornamentalnych spódnicach z brązu, ze szklanym tułowiem, świetlistym, o wyrazistej barwie. Nieruchome i nieme, niejako ukryte w sobie i starannie wymyślonym przebraniu – mówi, że lubi strój, bo pozwala jej na dotknięcie czasu. I podkreśla, że czas to ważne dla niej medium – ten, który trwa, który się dzieje. Jest jak droga, prowadząca ku temu, co nastąpi, ale i jak zapis teraźniejszości odchodzącej w przeszłość – nastroju, emocji, inspiracji, myśli towarzyszących procesowi twórczemu … Dla nas, widzów, bywa nie do odczytania, musimy więc snuć własne opowieści, oparte o wrażenia, jakich dostarcza gotowy już obiekt. Na przykład refleksja o dwujęzyczności, o której już wspomniałam. Może rozumianej jako dwoistość – ciała i ducha – stałości i ulotności, mocy i kruchości? Może tego, co widoczne i co niewidzialne? I o tym, o czym mówi kolor.

Na przykład błękit. Wydaje się być dla niej ważny, bo pojawia się często, zarówno w jej obrazach jak i w rzeźbach. Jak w tej szklanej, kobiecej półpostaci z ptakiem na głowie, z rozpostartą materią między ramionami. Jest niczym zjawa, niczym lazurowa kaskada. Albo ta druga, z brązu, równie enigmatyczna, też z ptakami we włosach, też emanująca niebieskością – na rozwianej spódnicy. Tak, błękit pojawia się często – może w oczywistym odniesieniu szkła do wody, może do firmamentu. Twierdzi bowiem Ewa Rossano, że to niebo, a nie ziemia, wydaje jej się niezmienne, i ona, chociaż nieraz czuje się zawieszona między ziemią a niebem, właśnie w nim odnajduje poczucie stałości. Czy to dlatego jej rzeźby często zadzierają głowy i patrzą w dal nad sobą? Najbardziej symptomatyczny wydaje mi się w tym kontekście plenerowy Angelus Silesius, ustawiony w barokowym ogrodzie ossolińskim we Wrocławiu. Ta prawie trzymetrowa postać z brązu pokazana została bardzo umownie, co można odczytać jako symboliczny cień, ślad poety. I tak uniesiona na palcach stóp jakby chciała wzlecieć. Wrażenie to wzmacniają dwa skrzydła – jedno wyrastające z ramienia, drugie z serca – wypolerowane na złoto – bardziej metaforyczne, mówiące o duchowości i poezji. No i głowa, dopracowana realistycznie, portretowo, ale natchniona i wpatrzona w niebiosa.

Chociaż rzeźba stanowi główny wątek jej twórczości, nie porzuciła malarstwa, a nawet próbuje łączyć je z obiektami przestrzennymi. Jej obrazy są wyraziste ekspresją materii i ekspansją koloru, a też dzięki ruchliwej, kapryśnej linii wpisującej w nie zarys postaci czy twarzy, a czasem jakąś inskrypcję. Nawarstwia farbę, wprowadza słomę jako materię podkładu, poszukuje wyjścia w przestrzeń, akcentuje i akceptuje przypadek i nieuporządkowanie. W przeciwieństwie do wystylizowanych obiektów rzeźbiarskich obrazy nie dbają o elegancję, wręcz wydają się czasami niedokończone, niezbyt doprecyzowane, porzucone w pół ruchu pędzla – i to stanowi o ich uroku. Są jak spontaniczne rejestracje jakiegoś dziejącego się na naszych oczach żywiołu. Wydaje mi się nawet, że gdybym ich dotknęła, poczułabym ciepło i prawdę ciała.

Pointą niech będzie pewne zdjęcie: jest słoneczny dzień, artystka stoi obok sztalugi, na której prezentuje obraz, a lewą rękę opiera na postumencie, gdzie znajduje się niewysoka rzeźba – dwie, złączone ze sobą postacie: ze szklanego, ciemno błękitnego trzonu, umieszczonego na podstawie z brązu, wyłania się podwójne, też z brązu, popiersie i skierowane ku sobie głowy – kobieca i męska. Mam wrażenie, jakby ta figurka wyszła z obrazu, z żywiołu przenikających się plam błękitu, różnego kształtu, mocy i odcienia, zwieńczonych pasmem horyzontalnej żółci. Może z tego miejsca w górnym rogu, gdzie prawie na skraju lazuru płynie mała biała łódeczka pod ciemnym, spokojnym żagielkiem.

Nie tylko ten świetlisty obraz, ale i dwugłowa figurka, i całe to zdjęcie jest przesycone słońcem i optymizmem – ciepłymi uczuciami. Tak właśnie odbieram sztukę Ewy Rossano – jako powstającą z czułą cierpliwością, dla i z radości tworzenia.